czwartek, sierpnia 31, 2006
hyz u bacy, czyli o zawieszeniu czasu.
cień. wilgotno. nie lubię mówić, wchodząc pod górę. nie mówimy więc nic. wierny towarzysz podróży i ja. po chwili odzywa się we mnie warszafffska zakłopotańczość, że tak wolno... i gadanie nakręca samo siebie. głębiej i wyżej w las, gdzie już nikt nie widzi, nagle przestrzeń pęka i pokazuje swoje piersi, zielone, oddychające słońcem, równo, rytmicznie, świerk przy świerku. kobieta z dzieckiem na stromym stoku, zbierają jagody. nie biegaj. przeskakujemy strumień, który wyrył w stoku niepokojącą bruzdę w skałach w dół, nagle wielka chęć, żeby złapać jakiś listek, zmniejszyć się do rozmiarów calineczki i ruszyć w dół, aż do ciemnego dna doliny, gdzie Ludzie krzyczą. czemu krzyczą? pewnie mają ścinkę. krzyczą, żeby się nic nikomu nie stało. aha. za strumieniem w górę otwiera się hala. i zaraz pierwsze co widać, to najpiękniejszy dom, widziany w życiu. dom z drewnianych tylko belek, jak domek z kart, ze ścianami z powietrza. co się dziwisz? dopóki nie mają domu, mieszkają w namiocie. dookoła kolorowe, ze starych szmat, namioty, faktycznie. to oni nie wiedzą, że już mają dom najpiękniejszy? dalej znów strumień i boisko do piłki nożnej. szmat zielonej trawy na hali i dwie bramki z sieci rybackich. nie wnikam, skąd oni tu mają sieci rybackie. zaciskam oczy i przechodzę szybko dalej, bo może zaraz okaże się, że za następnym szczytem jest już morze, a te nasze całe stepy nie istnieją naprawdę, są tylko przerwą w myśleniu? a jeśli tak, to ja też nie istnieję naprawdę. więc z tymi zaciśniętymi oczami dalej w górę.
to tu. otwieram oczy. chatka jak chatka. na pozór. na rogu, tym od ogrodu, wisi sygnalizator świetlny, przed furtką na wyschniętym drzewie wisi znak przystanku tramwajowego z napisem
"przystanek na po żądanie"
na drzwiach kilka tabliczek w tym jedna uspokajająca : nie pukaj. i tak nikt nie usłyszy. otrzep buty i wchodź. więc wchodzimy. prosto z przeszklonej sieni, zawalonej przedmiotami, których przeznaczenia nie potrafię rozpoznać (pomyślałam, że tak mógłby wyglądać Gabinet Starych Sprzętów, samiwieciegdzie), wchodzi się do kuchni. za długim, przykrytym
ceratą stołem, siedzi czterech potężnych mężczyzn, na chwilę wrośniętych w te swoje siedziska, z ogorzałymi twarzami od słońca. z lękiem patrze na ich dłonie. na szczęście odzywa się baca. witojcie. i tu pozwolę już nie przytaczać, bo on cały czas od tego momentu mówił wierszem, tzn. rymował, obojętne, czy mówił o esencji herbaty, czy wysokości zapłaty, nagle ja poczułam, że rosną we mnie tysiące szeregów słów podających sobie ręce, słów z uśmiechami na twarzach, pasującymi do siebie jak dwie połówki jabłka. odpowiadam mu rymem. baca się uśmiecha i stawia mi i towarzyszowi kubki dwa. zielone.
idę naprawiać studnię. i zostawił nas samych z chłopcem ( bo tamci trzej nagle zniknęli bez słowa, nie wiem kiedy), którego mogłabym nazwać jego wnuczkiem, gdyby nie to, że chłopiec nie mówił o nim dziadzio, tylko baca. więc jest tu jakiś wzajemny układ rodzinny, on jest chłopcem, a jego dziadek bacą, i to się nigdy nie zmieni! a czy znacie kawał o babie i żabie? rozglądam się po ścianach. pomiędzy drewnianymi kalendarzami, perfekcyjnymi zdjęciami, dziesiątkami zaskakujących zdań, zawsze rymowanych, na poszarzałej karteluszce węglem narysowane niesamowite oko. nie wiem, czy oka, czy sokoła. tym samym węglem napis: baca patrzy. a kawał o połowie baby- znasz? nie znam. nad kuchenką mikrofalową stary drewniany regał, właściwie półka. obok słownika etymologicznego dziesiątki śpiewników. niżej, w kącie, gitara. herbata była bez smaku, w tym naszym rozumieniu. zamiast smaku miała ciepło, które zaraz się rozlało po każej mojej myśli, i nagle poczułam, że ja też wrastam w to siedzisko z koców i desek, że razem z towarzyszem wrastamy, ciepli i wieczni. z pogardą patrzę na turystów, którzy przychodzą stemplować książeczki. widać, jak się tu czują obco i nieswojo. nie to co my. my jesteśmy u siebie.
nagle w kubku zobaczyliśmy dno, i siebie w tym dnie odbitych, ze śmiechem przez próg. Oglądam się przez lewe ramię, albo może już za furtką, bo bezpieczniej. na rogu domu przywieszona jedna z tabliczek z Marszałkowskiej. Czas z hukiem strumienia ruszył dalej.
to tu. otwieram oczy. chatka jak chatka. na pozór. na rogu, tym od ogrodu, wisi sygnalizator świetlny, przed furtką na wyschniętym drzewie wisi znak przystanku tramwajowego z napisem
"przystanek na po żądanie"
na drzwiach kilka tabliczek w tym jedna uspokajająca : nie pukaj. i tak nikt nie usłyszy. otrzep buty i wchodź. więc wchodzimy. prosto z przeszklonej sieni, zawalonej przedmiotami, których przeznaczenia nie potrafię rozpoznać (pomyślałam, że tak mógłby wyglądać Gabinet Starych Sprzętów, samiwieciegdzie), wchodzi się do kuchni. za długim, przykrytym
ceratą stołem, siedzi czterech potężnych mężczyzn, na chwilę wrośniętych w te swoje siedziska, z ogorzałymi twarzami od słońca. z lękiem patrze na ich dłonie. na szczęście odzywa się baca. witojcie. i tu pozwolę już nie przytaczać, bo on cały czas od tego momentu mówił wierszem, tzn. rymował, obojętne, czy mówił o esencji herbaty, czy wysokości zapłaty, nagle ja poczułam, że rosną we mnie tysiące szeregów słów podających sobie ręce, słów z uśmiechami na twarzach, pasującymi do siebie jak dwie połówki jabłka. odpowiadam mu rymem. baca się uśmiecha i stawia mi i towarzyszowi kubki dwa. zielone.
idę naprawiać studnię. i zostawił nas samych z chłopcem ( bo tamci trzej nagle zniknęli bez słowa, nie wiem kiedy), którego mogłabym nazwać jego wnuczkiem, gdyby nie to, że chłopiec nie mówił o nim dziadzio, tylko baca. więc jest tu jakiś wzajemny układ rodzinny, on jest chłopcem, a jego dziadek bacą, i to się nigdy nie zmieni! a czy znacie kawał o babie i żabie? rozglądam się po ścianach. pomiędzy drewnianymi kalendarzami, perfekcyjnymi zdjęciami, dziesiątkami zaskakujących zdań, zawsze rymowanych, na poszarzałej karteluszce węglem narysowane niesamowite oko. nie wiem, czy oka, czy sokoła. tym samym węglem napis: baca patrzy. a kawał o połowie baby- znasz? nie znam. nad kuchenką mikrofalową stary drewniany regał, właściwie półka. obok słownika etymologicznego dziesiątki śpiewników. niżej, w kącie, gitara. herbata była bez smaku, w tym naszym rozumieniu. zamiast smaku miała ciepło, które zaraz się rozlało po każej mojej myśli, i nagle poczułam, że ja też wrastam w to siedzisko z koców i desek, że razem z towarzyszem wrastamy, ciepli i wieczni. z pogardą patrzę na turystów, którzy przychodzą stemplować książeczki. widać, jak się tu czują obco i nieswojo. nie to co my. my jesteśmy u siebie.
nagle w kubku zobaczyliśmy dno, i siebie w tym dnie odbitych, ze śmiechem przez próg. Oglądam się przez lewe ramię, albo może już za furtką, bo bezpieczniej. na rogu domu przywieszona jedna z tabliczek z Marszałkowskiej. Czas z hukiem strumienia ruszył dalej.
stroikologia stosowana, malina nieznana. moje życie w górach
ponieważ niektórzy z Was widują mnie rzadziej niż rzadko, a niektórzy będą widywali już teraz tylko rzadziej, postanowiłam podzielić się z Wami moim życiem troszeczkę. Mam wielką ochotę założyć bloga fikcyjnoliterackiego, ale po kiego grzybka mam to robić dla obcych ludzi, skoro mogę dla Was? Jeśli ktokolwiek to przeczyta, przynajmniej będzie wiedział, co się dzieje w mojej głowie złego lub dobrego z naciskiem na to drugie. Może z czasem każdy z Was poczuje potrzebę podzielenia się sobą. A może nikt.
środa, sierpnia 30, 2006
Nowy link na stronie
Własnie pojawił sie nowy link ----> czek ałt koniecznie, jesli znacie inne ciekawe adresy, dajcie znać!
sobota, sierpnia 26, 2006
Witaj w Squadowni
W squadowni na razie pusto, ale mam nadzieję, że już niedługo jej półki będą uginały się od nawału postów o planowanych wyjsciach, imprezach albo wieczorach do zagospodarowania. Jesli wychodzisz do kina, siedzisz sam w domu albo masz do oddania 2 bilety do teatru - napisz. Jesli poruszyła cię jakas sytuacja, chcesz polecić fajny film albo płytę - też pisz. Podziel się ze starymi przyjaciółmi nowinami z twojego życia :)
Studiujemy na różnych uczelniach, mamy coraz więcej obowiązków i indywidualnych spraw, rzadziej się widujemy - może zatem najwyższa pora aby podejsć do sprawy od innej strony - stwórzmy bloga o nas i dla nas samych. Każdy nas jest w stanie chociaż przez chwilę w tygodniu dorwać się do neta - jesli nie w domu, to na uczelni czy u znajomych. Dlatego jest nadzieja, że projekt squadownia może się udać! Każdy z nas będzie mógł sam edytować i dodawać posty, zdjęcia, przeczytać co się dzieje u innych, zaplanować wspólne wyjscie. Dostęp do strony nie jest w żaden sposób ograniczony, ale podawajmy go tylko zaprzyjaznionym osobom.
Jak to działa? Wystarczy że najpierw zalogujesz się na stronie www.blogger.com (pierwszy krok w opcji create your blog - kolejnych dwóch nie trzeba kontynuować) a następnie przeslesz mi swój adres mejlowy. Dostaniesz zaproszenie do współtworzenia tego bloga - potem wystarczy parę dni na zapoznanie się ze wszystkimi opcjami i będzie już tylko z górki... W razie jakichkolwiek problemów - jestesmy w kontakcie.
Mam nadzieję, że strona będzie dziełem nas wszystkich, jej obecny wygląd jest całkowicie do zmienienia. Jak masz pomysł na jej ciekawszy wygląd - pisz! Pewnie w międzyczasie wyniknie wiele errorów (własnie odkryłam, że jak chcę napisać literkę s (jak slimak) - czyli alt+s to zamiast tej literki post ulega zapisaniu i musze go od nowa edytować, dlatego pardon za brak s+alt w słowie jesli), ale kłopoty techniczne są do pokonania. Tym bardziej, że znamy paru zaprzyjaznionych (ze z jak zrebak jest tak samo, przynajmniej u mnie) informatyków - w tym momencie wielkie podziękowania dla Hipisa za cierpliwosc w odpowiadaniu na głupie pytania :) To chyba tyle...Reszta spraw technicznych może już po zalogowaniu...
Studiujemy na różnych uczelniach, mamy coraz więcej obowiązków i indywidualnych spraw, rzadziej się widujemy - może zatem najwyższa pora aby podejsć do sprawy od innej strony - stwórzmy bloga o nas i dla nas samych. Każdy nas jest w stanie chociaż przez chwilę w tygodniu dorwać się do neta - jesli nie w domu, to na uczelni czy u znajomych. Dlatego jest nadzieja, że projekt squadownia może się udać! Każdy z nas będzie mógł sam edytować i dodawać posty, zdjęcia, przeczytać co się dzieje u innych, zaplanować wspólne wyjscie. Dostęp do strony nie jest w żaden sposób ograniczony, ale podawajmy go tylko zaprzyjaznionym osobom.
Jak to działa? Wystarczy że najpierw zalogujesz się na stronie www.blogger.com (pierwszy krok w opcji create your blog - kolejnych dwóch nie trzeba kontynuować) a następnie przeslesz mi swój adres mejlowy. Dostaniesz zaproszenie do współtworzenia tego bloga - potem wystarczy parę dni na zapoznanie się ze wszystkimi opcjami i będzie już tylko z górki... W razie jakichkolwiek problemów - jestesmy w kontakcie.
Mam nadzieję, że strona będzie dziełem nas wszystkich, jej obecny wygląd jest całkowicie do zmienienia. Jak masz pomysł na jej ciekawszy wygląd - pisz! Pewnie w międzyczasie wyniknie wiele errorów (własnie odkryłam, że jak chcę napisać literkę s (jak slimak) - czyli alt+s to zamiast tej literki post ulega zapisaniu i musze go od nowa edytować, dlatego pardon za brak s+alt w słowie jesli), ale kłopoty techniczne są do pokonania. Tym bardziej, że znamy paru zaprzyjaznionych (ze z jak zrebak jest tak samo, przynajmniej u mnie) informatyków - w tym momencie wielkie podziękowania dla Hipisa za cierpliwosc w odpowiadaniu na głupie pytania :) To chyba tyle...Reszta spraw technicznych może już po zalogowaniu...