Squadownia

Blog dla nas, o nas i przez nas pisany. Uwagi, komentarze. Mądre i głupie myśli. Pierdoły, szczegóły, drobnostki :) Wolne wieczory, ciekawe wydarzenia, miejsca warte odwiedzenia. Filmy do obejrzenia i muzyka do przesłuchania. Plany własne bliższe i dalsze, zaproszenia, ogłoszenia. I tak dalej, i tak dalej, i tak dalej...póki starczy miesjca na serwerze i nie zje nas rutyna! squad

wtorek, września 05, 2006

Ona i Jej poszukiwanie


Ona zarówno jest wiecznie i trwale, jak i nie ma jej nigdzie. Myślę, że naprawdę leży tam, gdzie wszystkie
rzeczy sprzeczne ze zdziwieniem dostrzegają swoją jedność i dalej idą już tylko razem, w milczeniu.
Ale ponieważ nigdy nie poszłam dalej, nie wiem, dokąd zmierzają. Może kiedyś spotkam swoje przeciwieństwo
gdzieś tu- i wszystko stanie się jasne...

Nie jest więc przesadą powiedzieć, że jej nasz czas ziemski nie obowiązuje, w każym razie na pewno załamuje się na niej i ulega deformacji. Może nawet się przerywa- jest jak przekaz w niewyregulowanym odbiorniku radiowym- niknie w ogłuszających szumach. Przez to jego falowanie zdarza mi się być na niej nie wiadomo skąd i dlaczego właściwie. Kiedy już mnie tu przeniesie, nie
pamiętam nic i nic nie czuję prócz wszechogarniającej miłości do nierównych, poszarpanych skałami szlaków tej góry, piekielnie stromych podejść. Prosto w niebo. Mozolnie naprzód. Rysunek traw pokrywających zbocza jest miękki i wygaszony, żołty piasek przytula się do nich, równie jak one delikatny. Po tej stronie góry nic się nie zmienia. Droga w górę trwa albo bardzo krótko, niezauważalnie, albo mozolnie i powoli- nie zrozumiałam jeszcze zasady, według której to się dzieje, ale może te zasady tej wcale nie ma. Nie zdziwiłabym się, gdyby przyczyny i skutki w tym miejscu nie miały już swojego znaczenia.

Kiedy dojdziesz na szczyt, czego pragniesz tak, jak spotkania z najdroższym ci człowiekiem, pod stopami rozściela się nagle widok zabierający ci swoją potrzebą zachwytu wszystkie myśli- i nie wiesz wtedy nic poza tym, że kochasz to miejsce i pragniesz go tak, jak uzależniony pragnie narkotyku. Zupełnie nieistotne stają się wtedy pewne spostrzeżenia- że droga w dół jest właściwie drogą śmierci, a szczyt wcale nie jest miejscem, w którym stoisz- bo ponad Tobą jeszcze dalej w górę ciągnie szlak. Nie wiem dotąd, gdzie prowadzi.

Nie wiem też, jak za każdym razem znajduję się na dole. Ta przestrzen jakby skraca się, zwęża, przechodzi przez punkt zerowy i staje się przestrzeni zaprzeczeniem- bo bycie na dole staje się doświadczeniem świadomie wcześniejszym niż którekolwiek dotychczasowe doświadczenie, włączając w to patrzenie ze "szczytu". Czy możliwe jest więc, że zanim po raz pierwszy pokonałam drogę w dół aż tutaj, musiałam pokonać drogę w górę- stąd tam? Ale po co miałabym kiedykolwiek miejsce to opuszczać?

Jest to dolina, ciągnąca się być może aż po horyzont. Nie wiem. Nigdy nie miałam chęci sięgać wzrokiem aż tak daleko. Potężne drzewo o zwartej koronie i korze podobnej do wierzby płaczącej stoi niezmiennie w tym samym miejscu, nieporuszone wiatrem. Wokół niej- wielkie rozlewisko. Nie jest to rzeka- woda jest w bezruchu, nie jest to jezioro- ma zbyt nieregularne brzegi. Kamieniste dno jest dobrze widoczne tylko blisko brzegu, bo dalej...

Woda jest czysta i jasna, cała w refleksach: odbija niebo z chmurami, wielkie drzewo i mnogość innych rzeczy, których teraz nie mogę sprecyzować- istnieją bowiem tylko jako te odbicia w wodzie, przez to są niejednoznaczne.

Tym razem nie jestem tu sama. Dwie kobiety, roześmiane, radosne, irytujące. Nie przypominam sobie, żeby szły ze mną pod górę. Usmiechają się do mnie. Świergoczą jak małe wróble. W pośpiechu zrzucają z siebie ubrania. Jedna z nich, zanim cokolwiek zdążę powiedzieć, mruga do mnie porozumiewawczo i burzy świętą granicę powietrza i wody swoją bosą stopą, po czym wbiega do wody aż po pas, na tyle daleko od brzegu, że staje się stąd ledwo widoczna.

jej towarzyszka porusza się obok mnie z niepokojem. Skąd mam wiedzieć,dlaczego nie wraca. Przecież nigdy przedtem nie widziałam czegoś podobnego- widziałam, owszem, jak ludzie wychodzili z tej wody, ale nigdy odwrotnie. Zrób coś. No zrób coś, do cholery. Przecież ty ją tu przyprowadziłaś. Wypraszam sobie: nie chciałam tu ani ciebie, ani jej. nie wiem, skąd się tu wzięłyście i dlaczego ona zburzyła wodę. A przecież wszystko było idealne. Gładkość wody i gładkość ich skóry, nie dość miękkiej, to jeszcze zmiękczonej przez światło, obrysowujące słodkim konturem ich ciała. Było tak dobrze... Nagle ten smutek po utraconej harmonii szarpie mną tak bardzo, że gdzieś w moim wnętrzu rodzi się krzyk. Walczę, by nie wydostał się na zewnątrz. Z niepokojem obracam wzrok na górę- stoi spokojna, dodaje mi odwagi. I nagle z boku kamienna mielizna w rozlewisku, aż pod wielkie drzewo, stopy idą same, pewnie przecinają powietrze. Pod samym drzewem stoi w wodzie, zanurzona po pas. Skóra zbłękitniała jak odbijane w wodzie niebo. Wzrok utkwiony gdzieś na brzegu, być może w miejscu, w którym przed chwilą stałyśmy jeszcze wszystkie trzy. Tęczówki znieruchomiałe w stopniowym błękitnieniu... Zdecydowanym ruchem szarpnęłyśmy jej ramiona w górę. Dziewczyna zachwiewa się z wysiłku, stopa omyka jej na śliskim kamieniu. Ani drgnie. Nie ruszymy jej stąd.

Kolejna fala tego smutku sprzed chwili, najgorszego uczucia, jakiego kiedykolwiek poza tym miejscem udało mi się doświadczyć, ogromna, ścinająca z nóg, ogłuszająca, rozrywa krzykiem moje zaciśnięte usta.

Pokój po przebudzeniu jest ciemny, spokojny i cichy. Kołdra ciepła. Poduszka miękka. Po śmierci ani śladu.

Komentarze (2):

  • 06 września, 2006 00:19 , Blogger Marta pisze...

    ...ale to nie pokój ogłuszono przed chwilą, to nie on upadł na kolana i choć pomiędzy rogami tego prostopadłościanu snuje się tak zwany "duch miejsca", to to nie on krzyczał przeraźliwie i dogłębnie...
    pyk
    pyk
    pyk
    pyk
    pyk
    -przeskakuje myśl i znów zamyka się oczy, żeby stanąć za Jej plecami.

     
  • 09 października, 2007 21:19 , Blogger Horatio pisze...

    Czemu śmierć, miałaby być elementem harmonii? Uwierzę chętnie w jej niebieskość, świetnie pasuje do jej cynicznej losowości. I jeszcze te poszarpane brzegi eliminujące jezioro. Przecież pełną gładkość uzyskują tylko baseny. Podłe, sztuczne i kafelkowane. Może kliniczne? a pykanie myśli doskonale komponuje się ze stukotem maszyny. Przyjemny tekst.

     

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna